-Jak właściwie doszło do tego, że Niemka z Hamburga, z wykształcenia oligofrenopedagożka i menedżerka wylądowała w Montagnoli jako dyrektorka Museum Hermann Hesse?
-To całkiem dziwna historia. Pracowałam w Berlinie, w Senacie, jako urzędniczka do spraw młodzieży z zaburzeniami rozwojowymi. Studiowałam matematykę i niemiecki, interesowałam się literaturą i byłam zawsze fanką Hessego. I w Berlinie poznałam młodego mężczyznę, przed 27 laty, to mój obecny mąż i on właśnie pochodził z Montagnoli. Takie to proste [śmiech]. Mieszkaliśmy w Berlinie, Zurychu, w Lozannie, urodziły się nam dzieci, i gdy nasza córka powinna już była pójść do szkoły, musieliśmy się zdecydować, gdzie chcemy żyć. I tak tutaj trafiłam. To było w 1996 roku. Nie było wówczas tutaj muzeum. Nie miałam pracy, nie mówiłam ani słowa po włosku [w kantonie Tessyn j. włoski jest językiem urzędowym, przyp. MM], miałam dwójkę małych dzieci i byłam zrozpaczona. Myślałam: co mam tutaj robić? I wtedy zaczęłam spacerować śladami Hermanna Hessego, opracowałam trasy i zaczęłam oprowadzać po nich turystów. Wtedy też poznałam Heinera Hessego, syna Hermanna, który żył tu w Tessynie [zmarł w 2003], zaczęłam współpracować z nim przy współtworzeniu muzeum, a po roku, w 1998 zostałam jego dyrektorką.
Właściwie dlaczego tak było, że między śmiercią Hermanna Hesse w 1962 roku a założeniem muzeum w 1997 roku w Montagnoli nikt w sposób instytucjonalny nie upamiętniał tego wielkiego noblisty? Czy działo się coś przez te ponad 30 lat?
-Wiele lat temu w budynku Urzędu Miejskiego była wystawa poświęcona Hermannowi Hesse, stały tam biurka, maszyny do pisania, czyli to wszystko, co teraz mamy na górze w muzeum. To trwało tylko kilka lat, potem budynek Urzędu Miejskiego remontowano i elementy wystawy zostały schowane do piwnicy. Co może być przyczyną takiego stanu rzeczy? Pewnie to, że Tessyńczycy już wiedzieli, kim był Hermann Hesse, wiedzieli, że dostał Nagrodę Nobla, ale brakowało im identyfikacji z jego twórczością – na tej ziemi mówi się po włosku, a on pisał tylko po niemiecku. Żył tutaj 43 lata, ale nie stał się, ujmijmy to tak, „prawdziwym Tessyńczykiem”. Drugą przyczyną jest to, że lokalni mieszkańcy aż do lat siedemdziesiątych byli przede wszystkim rolnikami, biednymi rolnikami z niskim poziomem wykształcenia. Dla nich noblista i jego twórczość nie odgrywały żadnej roli, ci ludzie ciężko pracowali od rana do wieczora. Wiedzieli, że coś napisał, ale to nie było nawet przetłumaczone na włoski. Literatura nie odgrywała dla nich żadnej roli, ich świadomość nie była wielka.
Impuls do założenia muzeum wyszedł od Pani i od Heinera Hesse, syna Hermanna, tak?
-Pierwotna idea narodziła się w głowie Heinera Hesse już znacznie wcześniej, już na początku lat dziewiędziesiątych. Chciał wtedy kupić całą Casa Camuzzi, dom, w którym Hesse mieszkał przez pierwsze dwanaście lat swojego pobytu w Montagnoli (tu napisał „Siddharthę” i „Narcyza i Złotoustego”, nazwał kiedyś ten dom swoim ulubionym). Heiner Hesse szukał pieniędzy, by móc kupić ten dom i założyć tu muzeum. Prawie nikt nie chciał na to wyłożyć pieniędzy. Tessyńczycy mówili, że Hesse nie był takim prawdziwym Tessyńczykiem, Szwajcarzy, że tak właściwie to jest Niemcem, Niemcy, że to szwajcarski noblista, bo przecież od 1936 roku nie był ani razu w Niemczech. Wszyscy mieli swój powód, by powiedzieć: nie, nie wesprzemy tej inicjatywy. Heiner był bardzo zawiedziony. Po jakimś czasie przyszli do niego inni ludzie z Tessynu i zaproponowali, by nie kupować, a wynająć od właścicielki ten dom. Heiner dał na to pieniądze. I tak zaczęła się działalność muzeum w 1997 roku – od Heinera Hesse i kilku Tessyńczyków. Powstała fundacja, której celem jest m.in. pozyskiwanie sponsorów. Jesteśmy jednak bardzo biednym muzeum, bo Hesse, jako obywatel świata, siedzi między krzesłami, nie ma swojego lobby. Ale udało się, z czego jesteśmy dumni, powołaliśmy do życia muzeum, które cieszy się dobrą międzynarodową opinią. Współpracujemy na poziomie międzynarodowym, przeprowadzamy bardzo wiele projektów i wystaw, mamy odwiedzających zarówno z Tessynu, jak i Niemców, jak i w ogóle z całego całego świata. Nasze wystawy można zobaczyć w Niemczech, we Włoszech, w Hiszpanii. Jesteśmy ważnym punkcie w świecie Hermanna Hessego, utrzymujemy dobre kontakty z innymi jego muzeami, w Gaienhofen, w Calw. Badamy, wydajemy katalogi, animujemy refleksję naukową nad spuścizną Hessego. Jesteśmy poza tymi normalnymi ludźmi, fanami Hessego, którzy wierzą, że w muzeum można połączyć świetną atmosferę z najwyższym poziomem wystaw.
-Jak wyglądała praca nad książką-przewodnikiem „Mit Hermann Hesse durchs Tessin” (Z Hermannem Hesse przez Tessyn)?
-Wydawnictwo Insel Verlag złożyło mi propozycję napisania tej książki, zgodziłam się, ale było przy tym znacznie więcej pracy, niż myślałam [śmiech]. Pracowałam nad nią intensywnie przez 4 miesiące, razem z fotografem Roberto Mucchiut z sąsiedniej miejscowości. Książka miała się ukazać w październiku, na Targach Książki w Frankfurcie. Powiedzieliśmy sobie: na wiosnę wyruszymy w Tessyn z aparatem i wstępnie przejdziemy wszystkie ścieżki. Jednak nadzwyczaj długo leżał śnieg i pracę rozpoczęliśmy bardzo późno. Ja i mój mąż jesteśmy pasjonatami pieszych wędrówek, bardzo dobrze znamy więc region, poza tym wiem z tekstów Hessego, co gdzie opisał, to musiało być tu, a to tam. Obchodziłam z fotografem Tessyn, on fotografował, a ja z małym dyktafonem chodziłam i opisywałam okolicę, mówiłam, np. tu jest Grotti [miejsce, gdzie HH spotykał się z przyjaciółmi, np. z Hugo Ballem], miałam w archiwum zdjęcia, na których jest uwiecznione, jak tam siedzi. Dopiero później to wszystko transkrybowałam i zaczęłam pisać właściwy tekst książki. Dopiero trzecim krokiem była praca z tekstami źródłowymi. Musiałam to wszystko wyszukać, nagrzebałam się niewiarygodnie dużo, w opowiadaniach, w listach, w nieopublikowanych tekstach. Poszłam też na wywiady do ludzi stąd, np. do pani, która była pielęgniarką w sanatorium Agra i opiekowała się Erichem Kästnerem [czołowy zachodnioniemiecki pisarz]. Wszystko to utworzyło mozaikę, która złożyła się na tę książkę.
-Jak zaczęła się pani przygoda z Hermannem Hesse?
-To było bardzo dawno temu [śmiech]. Miałam wówczas 19 lat. Moją pierwszą jego książką był „Narcyz i Złotousty” – totalnie mnie zafascynowała i przemówiła do mnie. Przeżywałam wówczas kryzys życiowy, studiowałam, a studia musiałam sobie sama opłacić, dlatego pracowałam nocami, w fabryce. Dostawaliśmy tam wypłatę rano, po szychcie, w papierowej torebce. I obok tej fabryki była księgarnia. Pamiętam, że zawsze podbierałam sobie z tej torebki pięć, siedem marek, by sobie co tydzień kupić nową książkę Hessego. To był bardzo ważny czas dla mnie, przeczytałam wówczas całego Hessego. I miał dla mnie wielkie znaczenie. Potem, z powodu Hessego, czy też wcale nie, spędziłam rok w Azji: pół roku w Indiach, resztę w Tajlandii, na Filipinach. Zainteresowanie tybetańskim buddyzmem wzbudził we mnie już Hesse. Zainteresowanie innymi religiami i kulturami, to założenie, że inne kultury mogą być dla nas wartością dodaną, że mogę się od nich wiele nauczyć. To są myśli Hessego, przyswoiłam je wtedy, gdy czytałam go tak intensywnie. Przeżyłam rok przygody, potem wróciłam do Niemiec, zaczęłam robić karierę, weszłam jak Siddhartha [bohater książki HH pod tym samym tytułem] w normalny świat, świat „ludzi-dzieci” [śmiech]. I Hesse był zawsze ze mną, mimo że go potem nie czytałam.
A jaki wpływ miał na panią potem?
-Można powiedzieć, że w jakimś sensie wskazał mi kierunek życia – byłam wrażliwą młodą kobieta, politycznie rozbudzoną, Hesse zbudował moją filozoficzną bazę dla moich życiowych rozważań – zaangażowanie się w działania na rzecz tolerancyjnego świata, na którym panuje pokój, rozumienie innych kultur, globalizacja w pozytywnym sensie – jako możliwość spotkania się z innymi wyobrażeniami o świecie – to wszystko są postawy, które były mi od zawsze bliskie, ale od Hessego uzyskałam dodatkowe wsparcie w tych sferach.
Czy Hesse jest nadal aktualny?
-Tak, jak najbardziej. Świadczy o tym podejście młodzieży do jego twórczości – widzę, jak uważnie słuchają, gdy jest mowa o miłości, o współżycie między ludźmi, w rodzinie, w społeczeństwie. Hesse pisze też wiele o poszanowaniu natury, ludzie, którzy są ekologicznie świadomi bardzo chętnie czytają jego teksty. Hesse jest aktualny, bo porusza tematy egzystencjalne: dokąd podążam, jak znaleźć swoją własną drogę, jego zachęta, by być wiernym samemu sobie, by nie bać się być outsajderem. To są ponadczasowe przesłania! Czasami mam wrażenie, że młodzi ludzie dzisiaj, z nowymi mediami wokół siebie, ciągle online, są tym po prostu przeciążeni i dopiero, gdy sięgają np. po książkę „Siddhartha” z jej przesłaniem: znajdź samego siebie, że dopiero wtedy mogą poczuć się lepiej.
Dlaczego turyści, np. z Polski, powinni przyjechać tu do Montagnoli, do muzeum Hermanna Hessego?
-Na pewno nie ze względu na ceny, bo w Szwajcarii jest szalenie drogo [śmiech] A tak na poważnie: jeśli ktoś interesuje się Hessem, to jest chyba jedyne miejsce, gdzie można podążyć jego śladami, poczuć ten klimat, w którym powstały największe jego dzieła. I by rozkoszować się naturą, która tak inspirowała jego twórczość, a która jest tutaj doprawdy niezwykła, jak sam pisał: witajcie Indie, witaj Afryko, wszystko tu znajduję. Tutaj czuje się jeszcze ducha Hessego – oczywiście wiele tutaj wybudowana przez pół wieku, ale mimo to nadal można kroczyć ścieżkami, którymi on kroczył.
W Montagnoli rozmawiał Marcin Musiał.